Odessa. Tajna organizacja esesmanó
Heinz Schneppen
Heinz Schneppen - niemiecki historyk, filozof i dyplomata zajął się w książce "Odessa. Tajna organizacja esesmanów" (tak nieudolnie i tabloidalnie został przetłumaczony tytuł "Odessa und das Vierte Reich. Mythen der Zeitgeschichte") słabo dotychczas wyjaśnioną problematyką. Chodzi o kwestię zniknięcia z Europy w okresie powojennym zbrodniarzy wojennych, związanych z systemem narodowo-socjalistycznym. Jest to lektura do której można mieć ambiwalentny stosunek. Autor rozprawia się metodycznie z mitami, nie wyjaśniając faktycznie co stało się z autorami i wykonawcami nigdy nie zadekretowanego ludobójstwa i masowych eksterminacji.
Opis:
Argumenty Schneppena są wyważone, jak przystało na pracę o charakterze naukowym, spełniającą wszystkie wymogi, stawiane monografiom historycznym. Autor bezwzględnie rozprawia się publicystyką Simona Wiesenthala i czerpiącego z jego rewelacji Fredericka Forsyte’a. Zarówno Akta Odessy, jak i trzy pozycje "łowcy narodowych socjalistów" zostały wypromowane w czasach "zimnej wojny", gdy ludzi potrafili uwierzyć w największe bzdury, byle posiadały elementy prawdopodobieństwa. Wiedeński Żyd i brytyjski powieściopisarz stworzyli jeden z solidniejszych mitów, z którego czerpali liczni publicyści, ale co gorsza historycy. Z jednej strony – ci, dyspozycyjni wobec komunistycznych pracodawców, a z drugiej, nieskrępowanie pracujący na Zachodzie. Celem Schneppena było obalenie mitu organizacji Odessa, konferencji w Strasburgu, Argentinien-Connection oraz istnienia tzw. "IV Rzeszy".
W kolejnych rozdziałach niemiecki autor przybliża i bezwzględnie niszczy swymi metodycznymi argumentami pseudonaukowe teorie, ale także nowe ślady dotyczące eksodusu narodowych socjalistów, które pojawiły się dopiero w latach 90. Sam przyznaje, że chodziło mu "o pokazanie, jak różne mity łączą się w jeden system" przy rozumieniu mitu "jako zagęszczenia określonych ideologicznie wyobrażeń, którym brakuje związku z rzeczywistością". Niewątpliwie historyczne przygotowanie ułatwiło autorowi przebrnięcie przez fakty i fikcje, dowody i domysły, elementy możliwe i niemożliwe do zaistnienia. Krytyka źródłowa pozwoliła mu odmitologizować większość epizodów związanych z ucieczką narodowych socjalistów z Europy, choć należy przyznać, że szczegółowo zajął się jedynie kwestią ucieczek do Argentyny.
Trudno nie zgodzić się z krytycznymi argumentami dotyczącymi istnienia organizacji "Odessa" czy innych rzekomo powstałych grup, jak "Die Spinne", czy realnego działającego "Stille Hilfe". Rozdział poświęcony Tyrolowi jako ważnemu etapowi przerzutu narodowych socjalistów również nie podlega szerszym komentarzom z racji fachowego wykorzystanie archiwaliów niemieckich i austriackich. Bardziej problematyczne okazało się dla autora wyjaśnienie zaangażowanie hierarchów Kościoła Katolickiego i przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK) w pomoc narodowym socjalistom. Fakty z tego rozdziału mogą wydawać się porażające, choć autor koncentruje swe zarzuty na austriackim biskupie Aloisie Hudalu, który znany był ze swoich proniemieckich (a w zasadzie pro-narodowosocjalistycznych) poglądów. Jednocześnie Schneppen stara się ograniczyć znaczenie tego dostojnika, który wg niego nie miał tak poważnych koneksji w Watykanie, jak dotychczas uważano. Ważnym przyczynkiem okazuje się udzielanie pomocy wszystkim uciekinierom, będących wiernymi kościoła rzymsko-katolickiego, którzy znaleźli się w ciężkim położeniu. Wspominali o tym zarówno as lotniczy Hans-Urlich Rudel, jak funkcjonariusze SS - Adolf Eichmann, Josef Mengele, czy Franz Stangl. Wszyscy oni wyrażali się z uznaniem o Czerwonym Krzyżu, który "jest instytucją zasługującą bardzo na wdzięczność", zupełnie, jak i – z tego samego powodu – "najwyraźniej i Kościół Katolicki".
Wszyscy uciekinierzy posługiwali się kartą antykomunistyczną i brakiem dokumentów, co pozwalało im błyskawicznie zdobyć dokumenty podróży i szansę na znalezienia miejsca wytchnienia w instytucjach katolickich przed dalszą podróżą na antypody. Schneppen wspomina o odtajnionym raporcie La Visty, który trudno zdezawuować autorowi. Dokument informuje o współpracy Watykanu z MCK, naciskach hierarchów kościelnych na ambasadorów krajów latynoskich i faworyzowaniu wcześniejszych "nazistów i faszystów". Ten amerykański urzędnik wymieniał "duże grupy niemieckich nazistów", które dzięki dokumentom wyrobionym we Włoszech, mogły wyjechać przez Genuę i Barcelonę do Argentyny, ale co ważniejsze do Meksyku i na Kubę, miejsc nie wspominanych później w książce. Rzadko pojawiają się w tym rozdziale osoby papieża Piusa XII oraz watykańskiego sekretarza stanu arcybiskupa Giovanniego Battisty Montiniego, z racji skoncentrowania uwagi autora na biskupie Hudalu i papieskiej Pontificia Commissione di Assistenza.
W tym rozdziale pojawiają się też pierwsze błędy dotyczące postaci ojca Krunoslava Draganovicia, który w książce Odessa. Tajna organizacja esesmanów stał się profesorem, monsigniore i człowiekiem zaufania chorwackich uciekinierów (zresztą pod koniec książki pojawia się on jako Dragonović). Szczególnie ten ostatni eufemizm brzmi niepokojąco, jeśli autor prześledziłby dokumentację OSS, CIA i CIC na temat eksodusu chorwackich dostojników NDH i ustaszy. Wszyscy oni uniknęli alianckich poszukiwań, zaś ich dobroczyńca po śmierci Piusa XII opuścił kolegium chorwackie w Rzymie i nie niepokojony przez nikogo przekroczył granicę w Treście. Ostatecznie osiadł w Jugosławii, gdzie dożył spokojnej starości. W jego przypadku można zadać pytanie, czy tak komuniści robili ze swoimi wrogami lub osobami pomagającymi ich wrogom? Dodatkowo Schneppen zwraca uwagę na zabiegi STASI, mające na celu zdyskredytowania Watykanu. Autor napisał: "Rzekome powiązania Watykanu z nazistowskimi organizacjami, pomagającymi w ucieczkach, pozostały stałym elementem enerdowskiej propagandy". Taki argument jest wygodnym narzędziem, mającym na celu odwrócenie uwagi od zaangażowania watykańskich służb i organizacji. Ale czy jest on słuszny, może okazać się po odtajnieniu wszystkich archiwów watykańskich z lat 1945-1950, przy jednoczesnym pamiętaniu o wyrazach wdzięczności dla instytucji kościelnych ze strony wspomnianych wyżej austriackich i niemieckich narodowych socjalistów.
Schneppen nie odnosi się do opracowania Aaronsa i Loftusa, częściowo opartego na dokumentach OSS i CIC z NARA oraz brytyjskich archiwaliach z dawnego PRO, które ujawniają, wyglądający na diaboliczny, spisek sowieckiej KGB z ich agentem na czele - księciem Turkułem (nota bene Akcja Ocalenie ich autorstwa miesza wielokrotnie rzeczywistość z fikcją, szczególnie w swej drugiej części). Ten rozdział pozostaje najbardziej newralgiczną częścią ustaleń Schneppena.
Gdy autor przechodzi do owianej aurą tajemniczości konferencji w Strasburgu, ponownie bezwzględnie rozprawia się z publicystycznymi argumentami Wiesenthala i jemu podobnych. Warsztat i drobiazgowość niemieckiego historyka w obalaniu "strasburskiego mitu" są godne najwyższego uznania. Zebranie na kilku stronach bredni i legend pozwoliło autorowi na błyskotliwe ośmieszenie tych fantasmagorii, co wyraźnie widać choćby po sprawdzeniu personaliów uczestników konferencji w strasburskim hotelu "Maison Rouge". Dodatkowym koronnym argumentem w tej kwestii było niezdrowe zainteresowanie się komunistycznych pseudohistoryków (enerdowskich i sowieckich) tą konferencją.
W przypadku rozdziału, zatytułowanego Argentyna jako azyl, pojawiają się pierwsze wątpliwości w stosunku do Schneppena. Oczywiście nadal celnie obala fałszerstwa i mity, narosłe wokół południowoamerykańskiego państwa i jego ówczesnego przywódcy pułkownika, Juana Domingo Perona. Poznajemy elementy zafałszowanej łamigłówki, którą tworzyli Silvano Santander, Heinrich Jürgens, Ladislas Farago, Curt Riess, Julius Mader i ponownie Wiesenthal. Po obaleniu kolejnych wymysłów publicystycznych i regularnych fałszerstw autor przyznaje, że "Peron w zasadzie był życzliwy Niemcom w związku ze swoją karierą" i przypomina o jego fascynacjach ideami narodowego socjalizmu i faszyzmu. Schneppen zdobywa się na napisanie jak Peron faworyzował na początku swej prezydentury "zdrowe elementy bliskie naszej kulturze i podstawom naszej socjalnej struktury", co odnosiło się głównie do emigrantów niemieckich, a jednocześnie stanowiło nie nazwaną barierę dla Żydów. Głównym źródłem informacji dla autora okazał się raport argentyńskiej komisji śledczej CEANA oraz monografie Matthiasa Schönwalda i Holgera Medinga. Lektura tej części książki Schneppena może okazać się szokiem, gdyż autor za wspomnianymi powyżej źródłami i opracowaniami sugeruje, że azyl w Argentynie znalazło od 40-60 niemieckich i austriackich narodowych socjalistów do 180 wszystkich podejrzanych, obwinionych, oskarżonych i skazanych in absentia zbrodniarzy oraz kolaborantów, w tym Belgów, Chorwatów i Francuzów. Za raportem CEANA autor przytacza biogramy 24 (słownie: dwudziestu czterech – sic!) zbrodniarzy, których doszukali się Argentyńczycy na swoim terytorium. Według niemieckiego historyka żaden z narodowych socjalistów zbiegłych do Argentyny nie stał w narodowo-socjalistycznej hierarchii "zbyt wysoko". Zastrzeżenia można mieć również do przedostatniego rozdziału "Odessa Perona", w którym autor wprowadził upraszczające określenie ustaszy jako organizacji faszystowskiej, a nie wykorzystującej elementy ideologii faszystowskiej z racji dwunastoletniej ścisłej współpracy z Włochami. Brakuje znaków diaktrycznych przy chorwackich oraz słowackich imionach i nazwiskach. Przy profesjonalnym warsztacie naukowym Schneppena razi określenie "zagraniczni kolaboranci reżymu nazistowskiego" (choć to zapewne wina fatalnego tłumaczenia). Budzi zaskoczenie wychwalanie, a następnie ośmieszanie pracy argentyńskiego historyka Uki Goñiego, którego książka Real Odessa jest kamieniem milowym w pracach nad tematem poruszanym przez Schneppena, nawet mimo zauważonych przez niego błędów i traktowania raportów służb specjalnych "jako wartości niepodważalnej", co sprawia wrażenie "spekulacji, montowania i przesady".
Niemieckiemu historykowi można wierzyć lub jego pracę uznać tylko za częściowo wiarygodną. Nie dowiemy się z książki "Odessa. Tajna organizacja esesmanów" o powojennych losach austriackich i niemieckich zbrodniarzy, poza wspomnianymi 24 osobami. Brakuje w niej opisu innych miejsc azylu dla narodowych socjalistów oraz kolaborantów. Nie ma w książce informacji o powojennej sytuacji i losach zbrodniarzy w innych krajach latynoskich (m. in. Chile, Paragwaju, Brazylii, Peru, Boliwii, Meksyku czy na Kubie), państwach arabskich Bliskiego Wschodu (szczególnie Syrii i Egipcie), brytyjskich dominiach (Kanadzie, Australii, czy Nowej Zelandii) oraz USA. Jedyną wzmianką o atmosferze w powojennych Niemczech, sprzyjającą zbrodniarzom jest przypis tłumaczki o Vertrag zur Regelung aus Krieg und Besatzung entstandener Fragen (co stanowi jedyny pozytywny aspekt działań tłumaczki, o czym poniżej). Wspomniana ustawa stała się szansą na pozostawienia w spokoju zbrodniarzy. Ukrywali się oni w Niemczech Zachodnich i bez problemu dożywali końca swych dni na eksponowanych stanowiskach, a później emeryturach państwowych. Nie ma śladu informacji o losach zbrodniarzy w NRD i służbie STASI. Nie pojawia się jakakolwiek wzmianka o niemieckich ochotnikach we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Taka wybiórczość dziwi, biorąc pod uwagę znakomite wykorzystanie archiwaliów w przypadku wątku argentyńskiego.
Tłumaczka Margarethe Sacher-Koczewska zapewne zna język niemiecki w stopniu, uprawniającym tłumaczenie z języka Goethego. Jednak częstokroć zapomina o podstawowych zasadach translatorskich, w tym nie tłumaczeniu nazw własnych (konia z rzędem temu kto wyjaśni potrzebę wprowadzania takich "potworków translatorskich", jak "oddział interwencyjny 10a sekcji interwencyjnej D" lub "oddział specjalny 10a", gdy po prostu chodzi o „Einsatzkommando 10a w ramach Einsatzgruppe D”, podobnie jak Sztafety Ochronne, gdy wystarczyło pozostawić Schutzstaffel). Tłumaczka bezmyślnie i z uporem wprowadza słowo "wermacht" pisane z małej litery (zamiast prawidłowej nazwy – Wehrmacht), albo tłumaczy "regiment policji SS Nr 19", gdy powinna poprawnie napisać "19. pułk policji SS". Ponadto w zupełności nie zna się na terminologii wojskowej, a co gorsza na historii Niemiec. Przykładowo przetłumaczyła, że "Graf Spee" był krążownikiem, podczas, gdy "Admiral Graf Spee" był pancernikiem kieszonkowym. Przekłada stopnie polityczne SS na wojskowe – błędnie pisząc, że Obersturmbannführer SS (zamiast SS-Obersturmbannführer) był podpułkownikiem – podczas, gdy stopnie SS tylko odpowiadały rangom wojskowym. Za niemieckim wydaniem wprowadziła na kartach książki Lwa Besyminskiego, gdy w rzeczywistości nazywał się on Bezymienski. Absurdalnie i niefachowo brzmią przypisy tłumaczki, jak chociażby wyjaśnienie, że SS-Verfügungstruppen to "skoszarowane, stale uzbrojone paramilitarne jednostki specjalne SS", podczas gdy był to jeden z pierwszy eksperyment frontowy SS z kampanii polskiej i francuskiej jeszcze przed powstaniem Waffen-SS, który ostatecznie stał się 2. SS-Panzer Division "Das Reich". Josef Mengele nie był "oficerem sanitarnym na Wschodzie", tylko lekarzem w Dywizji SS "Wiking" oraz jednym z kilkudziesięciu zbrodniczych lekarzy w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz. Tłumaczka pozwala sobie tłumaczyć funkcję chorwackiego "poglavnika" jako "führera". Przy Karlu Wolffie pojawiło się natomiast skandaliczne tłumaczenie jego funkcji i stopnia – "najwyższego kierownika SS i policji we Włoszech, generała SS", zaś poprawnie powinno to brzmieć „Najwyższy Dowódca SS i Policji (Höchste SS u. Polizeiführer), SS-Oberstgruppenführer". Fatalne tłumaczenie tylko zniechęca do czytania tej ciekawej pozycji.
Jak wspomnieliśmy stosunek do książki "Odessa. Tajna organizacja esesmanów" pozostaje mieszany. Niemiecki historyk dokładnie rozpatruje jedną z dróg ucieczki zbrodniarzy z Europy, przemilczając inne. Niniejszym Schneppen wpisuje w nową niemiecką politykę historyczną, nie mającą do zarzucenia nic Niemcom, ani opieszałym działaniom zachodnioniemieckiej sprawiedliwości. A przecież dzięki naigrywaniu się z denazyfikacji Heinz Reinefarth mógł zostać burmistrzem Westerland na wyspie Sylt i dziwić się Krzysztofowi Kąkolewskiemu, który miał czelność pytać go o udział w tłumieniu Powstania Warszawskiego. Dzisiaj nic nie dzieje się w sprawie żołnierzy SS-Sonderkommando Dirlewanger i nic nie słychać, by centrala w Ludwigsburgu coś robiła w celu podważenia domniemanej niewinności tych ludzi – koncentrując się karaniu Iwana Demjaniuka – który nie jest niemieckim oprawcą. Tak dzisiaj Niemcy kreują się na ofiary II wojny światowej, co może być przestrogą dla obecnych mieszkańców zjednoczonej Europy. Tymczasem setki innych zbrodniarzy nigdy nie zostały ukarane, a nawet nie odkryte. Cierpienia ich ofiar wymagają wyjaśnienia, co stało się trybami narodowosocjalistycznej machiny Zagłady i ludobójstwa, wykonującymi tylko rozkazy niemieckich zwierzchników Szoa.
Hubert Kuberski
dodano: 2012-03-20