Dzień bez Teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym
Anna Mieszczanek
Wydawnictwo: Muza 2021
Wlatach siedemdziesiątych na ekrany kin wszedł francuski film pt. Okruchy życia. Był zmontowany z ośmiu scen oraz kilku przenikających je retrospekcji. Podobną strukturę ma obszerna książka Anny Mieszczanek Dzień bez Teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym. Retrospekcjami są tu sceny z miesięcy umownie zwanymi karnawałem Solidarności. Był czas pierwszej, legalnej, Solidarności, wielomilionowejstruktury związkowej, unikalnej organizacji w państwie socjalistycznym.
Opis:
Autorka książki przyznaje, że mozolnie i przez wiele lat (1990–2020) porządkowała relacje i materiały, aby oddać specyfikę okresu, gdy władza, z pozoru „ludowa”, próbowała uśmierzyć niepodległościowe zrywy narodu. Na wielogłos polskich spraw składają się wspomnienia osób o różnorodnych życiorysach. Sama Mieszczanek jako początkująca dziennikarka wykorzystała relacje m.in. młodego reżysera filmowego, partyjniaka z dzielnicowego komitetu PZPR, motorniczego warszawskich tramwajów, ogrodniczki z MSW oraz kapitana z wydziału zabójstw MO.
Nadreprezentacja aparatu przemocowego z czasu PRL? Wcale nie. Strona solidarnościowa i utrudzeni zjadacze chleba zostali dopuszczeni do głosu na równi – wszak stan wojenny trwał oficjalnie półtora roku, podobnie jak „karnawał”, zwany przez ekipę Jaruzelskiego czasem anarchii. Odkryciem dla mnie jest przypomnienie dorobku Studia im. Karola Irzykowskiego i odważnego filmu Leszka Wosiewicza Wigilia ’81.
Pokazanie, jak historia przenikała do codziennego życia Polaków, to atut tej książki. Znakomicie sprawdziła się oszczędna narracja i podrozdziały tak krótkie, jak urywane komunikaty. Duża w tym zasługa redaktor Agnieszki Knyt i jej sznytu rodem z Ośrodka KARTA.
Książkę czyta się jednym tchem, a młodym czytelnikom, późnym wnukom autorki – być może do utraty tchu.
dodano: 2022-01-04