Gospodarka wojenna XX wiek
PIASTOWIE, CHRZEST POLSKI I POCZ�TKI PA�STWA POLSKIEGO
Historia Polski i Brazylii
Polub nas na Facebook'u
ekiosk.pl

Mówią Wieki 3/2023

tylko
8.50 zł

DOSTʘPNE NA:
Win, iPad, Android

pobierz obrazy

PIERWSZA NOC

Józef Piłsudski


Fragment książki Józefa Piłsudskiego 22 stycznia 1863 roku, Lwów 1938.

 

„W boju nocnym 22 stycznia [...] prawie wszę­dzie bój wypadł na korzyść Rosjan. Napastnicy nawet tam, gdzie chwilo­wo byli panami placu boju i zwy­cięzcami, już o świcie opuścić mu­sieli zajęte stanowiska, by cofnąć się do miejsc mniej do­stępnych, a bardziej ukrytych, niż miasta i miasteczka.

Straty obustronne nie były znaczne. Do dwóch setek ludzi zabitych i rannych z każdej strony zaległo place boju, sta­nowiąc zaledwie dwudziestą u Polaków, a trzydziestą tylko część walczących u Rosjan. Straty, przypominające raczej jakieś drobne potyczki forpocztowe, niż stanowcze, rozstrzy­gające o zwycięstwie boje, gdzie złamanie woli prze­ciwnika kosztuje nieraz około połowy całego wojska [...]. Obok tego nietkniętych bojem zostało po jednej i po dru­giej stronie całe mnóstwo żołnierzy. Stutysięczna armia ro­syjska zaledwie w swej siedemnastej części stanęła pod bronią tej nocy. Reszta spokojnie ją przespała, nie wiedząc nawet, że wojna już wybuchła i że część towarzyszów broni staczać musi nieraz rozpaczliwe boje o honor swego oręża. Po polskiej stronie, nie mówiąc już o teoretycznej rezer­wie, którą, jak w każdej wojnie rewolucyjnej, miał być cały naród czy lud polski, nie stanął do boju nawet cały spisek, liczący w owe czasy nie mniej, niż 20 000 ludzi. Zale­dwie piąta część jego przyszła do bitwy. Reszta albo nie ze­brała się wcale, albo też nawet po zebraniu się nie znalazła w sobie dosyć woli i hartu ducha, by w danych ciężkich wa­runkach przełamać się i z wczorajszego uległego poddanego wyróść na żołnierza, stającego do otwartej walki przeciw wczorajszej władzy.

Bitwa więc dla Polaków była przegrana. Nawet chwilowe powodzenia nie mogły być utrwalone. Sam plan boju był przeprowadzony nie dość stanowczo; powstają poważne wątpliwości, czy w istocie ktokolwiek weń wierzył. Na skrzydłach boju − północnym i południowym − gdzie w zasadzie miano poważnym zwycięstwem umożliwić wytworzenie się większej armii, bój był o wiele słabszym i niedołężniejszym, niż w demonstracyjnej jego części, w centrum, na Podlasiu. Na północy jeszcze kuszono się o coś większego; stawiano sobie za cel Płock, siedlisko głównej władzy wojskowej i cy­wilnej na całej północy Królestwa, próbowano, choć nieudol­nie, jednym uderzeniem szansę wojny przechylić na swoją korzyść. Lecz na południu bez uwagi pozostawiono Radom, który był tym dla południa, czym Płock dla północy, i gdzieś w zapadłych kątach, wśród lasów i gór, szukano celów dla boju, celów, nie mogących w żadnym wypadku wpłynąć po­ważnie i rozstrzygająco na dalszy przebieg wojny. Najbardziej powiodła się właśnie demonstracja podlaska, ześrodkowująca swe wysiłki naokoło głównej arterii ru­chu − szosy brzeskiej. Tu w istocie zaabsorbowano połowę wszystkich sił przeciwnika w tej części kraju; tu zmuszono go do zaciekłego, nieraz rozpacznego boju, tu najpoważniej­sze zadano mu straty, tu wreszcie wniesiono największy za­męt do władzy i panowania nieprzyjaciela w kraju.

Właściwie mówiąc, skrzydłowe boje na północy i południu olbrzymiego placu boju były jak gdyby tylko echem, słabym dalszym ciągiem walki, toczonej najczęściej w centrum, na Podlasiu. Cały więc bój wypadł jako demonstracja [...], krwią i wrzawą bitwy nadająca wartość istotną wypowiedzeniu wojny, zawartemu w wydanym tej nocy manifeście nowopowstałego Rządu Na­rodowego Polski.

Demonstracja! Więc chęć wywarcia wpływu na wolę i wyobraźnię przeciwnika? Demonstracja! Więc myśl o wywołaniu zmian w uży­ciu sił nieprzyjacielskich, zmian korzystnych dla siebie, nie­wygodnych dla niego? Niechybnie, myśl ta, zdaje się, przez głowę nie przeszła wodzom powstania polskiego. Nie tego szukali oni w pierw­szym boju rewolucji polskiej; widzieli w nim rozpaczny środek obrony honoru, albo, w lepszym razie, choć łudząc się gorzej, szybkie, decydujące kroki ku zbudowaniu olbrzy­miej, nieledwie milionowej armii ludowej. A jednak bój ich był tylko demonstracją i, co najdziwniejsza, demonstra­cją udaną, która najwidoczniej przegraną taktycznie bitwę zmieniała w duże strategiczne zwycięstwo.

Nazajutrz, wraz z mrocznym, chmurnym i dżdżystym świ­tem, do centrum kraju, siedliska mózgu rządowego, biegli z różnych stron kurierzy i posłańcy. Druty telegraficzne, ze­rwane wszędzie, zawiodły. Trzeba było wracać do pierwot­nych, powolnych środków komunikacji, którymi posługiwali się ojcowie i dziadowie jeszcze w bojach napoleońskich, do konnych sztafet. W Warszawie wiedziano już o wybuchu wojny. Manifest Rządu Narodowego był już znanym. Teraz w oczy biły dowody, dowody krwawe, że Rząd ten siłę nie tylko moralną, lecz i materialną miał na swe usługi.

Siłę moralną − tę znano. Od kilku lat wprowadziła ona do kraju, do rządu samego tyle zmian widocznych, że nie doceniać jej nie było można. Przecie dla zaspokojenia jej wiecznie wzrastającego głodu zmian i reform zarzucono stary, wypróbowany system rządzenia, odnowiono całą ad­ministrację, powołując do niej siły miejscowe, paktowano nieraz z tymi, dla których niedawno jeszcze miano tylko więzienie i kłódkę na gębę. Ba, jako ustępstwo dla niej ściągnięto do kraju brata cesarskiego, dając mu za doradcę jednego z tych, których dotąd trzymano z dala od rzą­dów.

Siła moralna ruchu − ta wprowadziła już tyle chwiejności i wahania, tyle zatem elementu słabości we własne siły rządowe, że nieraz wydawać się musiała znacznie większą, znacznie potężniejszą, niż była w istocie. Teraz szły odpo­wiedniki materialne.

Orientacja w tych wieściach była trudna. Obok dokumen­towych danych dolatywały wiadomości postronne, jak zwy­kle − przesadne co do rozmiarów, sprzeczne, wreszcie wręcz fałszywe, lecz wszystkie trudne do sprawdzenia, wobec przer­wania komunikacji zwykłej, szybkiej, do której też dosto­sowaną była i konieczność szybkiej decyzji centrum w każdym wypadku. Tam i tam wojska zwycięsko napad odparły, sły­szano o zajściach w danym miejscu, stamtąd jednak żadna wiadomość nie nadeszła. Czy nie dlatego, że nie mogła być pomyślną? Rodziła się wątpliwość w duszy, tym bardziej, że skądinąd przyszedł raport o wielkich względnie stratach w boju. Czekać, nim zewsząd zbiegną się dane, które wy­tworzą całość obrazu − nie sposób! Tam w tych zarzuco­nych kompaniach i szwadronach, posłanych na pół wojenną, pół dyplomatyczno-policyjną służbę do wrogiego otoczenia, czekano rozkazu, czekano znaku, czy ma być wojna, czy też napaść ma być puszczona mimo uszu i panowie kapitanowie i porucznicy mają nadal być łagodno-surowymi przedstawi­cielami, czy nawet zastępcami władzy cywilnej.

Wojna! Lecz do wojny nieco dłuższej większość armii nie była zdatną. Po jednej, dwóch nie bitwach już, lecz potycz­kach, zabraknie kompaniom naboi złożonych nieraz daleko po magazynach, które znowu za małą mają osłonę dla długiej i teraz z konieczności nadzwyczaj bacznej służby ochronnej. A i same te osobno stojące kompanie i szwadrony, czyż nie wyczerpią się w długim, kosztownym u małych oddziałów do wysiłków i ludzi strzeżeniu się od nagłych, niespodzie­wanych napadów otaczającego wroga? Wojna w tym szyku luźnym z polityki przyjętym przez całą prawie armię, pro­wadzić się nie da. Trzeba go ścieśnić, zgęścić w ważniejszych punktach, dając zarazem siłę i oparcie lotnym, ruchomym kolumnom, wyznaczonym do bezpośredniego boju.

Pokój! Dalsza służba w dyplomacji i policji! Lecz czyż nie jest to zmarnowanie dwóch trzecich armii? Po pierwsze, dla nikogo nie było tajnym, że wśród wojska, osobliwie wśród oficerów, szerzy się zaraza rewolucyjna, szerzy się zaś tym łatwiej, gdy i sam rząd jest chwiejny, a dzięki rozsy­paniu armii całej nie ma dostatecznej kontroli władzy wyż­szej, gdy każdy niejako pozostawiony jest sam sobie. Pod tym względem zaciśnięcie więzów dyscypliny wewnętrznej przez skupienie wojska byłoby bardzo pożądane. [...] Wydaje się, że wojska, chociaż ucierpiały, jednak poza paru miejscami wyszły zwycięsko z tej próby. Przypuściwszy nawet, że do jutra nie będzie więcej hiobowych wieści, co przecież nie jest także wykluczonym, któż zaręczy, że pozostawienie armii w tym stanie, jaki zastała noc 22 stycznia, nie ośmieli jeszcze bardziej ukrytego wroga? Napady mogą się stać natarczywsze, umiejętniej prowadzone, a ogromna część tych rozrzuconych kompanii i szwadronów stać się może łatwym łupem dla przeciwnika.

A zatem czy pokój ma być, czy wojna − o tym już roz­strzygnie władza wyższa − należy jednak przede wszyst­kim wyprowadzić armię z niewygodnego dla niej położenia i zabezpieczyć ją lepiej czy to na wypadek wojny, czy na wypadek pokoju. I oto tegoż dnia jeszcze ze sztabu głównego sztafety konne do komendantów dywizji rozniosły rozkaz przerwania branki na prowincji, wymagającej wysyłania drobnych oddziałków policyjnych; rozkaz koncentracji wojsk w większe grupy ze wszystkich rodzajów broni; było to racjonalne wyj­ście z położenia. Ściągać wojsko w oddziały nie mniejsze, jak dwa, trzy bataliony z odpowiednią ilością jazdy! − brzmiał rozkaz okólny 23 stycznia. Kilka dni później rozkaz nie tylko potwierdzono, lecz dodano, że nie należy się wahać w ogoło­ceniu z wojska całych powiatów, byle zabezpieczyć armii zupełną swobodę, działania, bez przeciążania jej zbytnimi ciężarami służby ochronnej.

10_01_2013_16_11_13.jpg

Powstańcy pod Pieskową Skałą. Fot Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie

Armia rosyjska w istocie odzyskiwała swobodę działań, lecz jakim kosztem? Ogromne połacie kraju, będące dotąd pod stałą i bezustanną kontrolą władzy państwowej, stawały się bezpańskimi. Ludność, zamieszkująca te części Polski, w ten sposób na równi z armią rosyjską odzyskiwała swo­bodę działania i rozstrzygnięcia dla siebie kwestii swego udziału w wojnie. Samo zaś powstanie − spisek przetwo­rzony w wojsko − zyskiwał jeszcze więcej. W ogromnej części kraju nie potrzebował już, jak przed wybuchem, przy­stosowywać się do zmiennych i wypadkowych warunków życia pod kontrolą nieprzyjaciela, lecz, jak każde wojsko, mógł naginać nawet siłą otoczenie do swoich wymagań i po­trzeb. I jeżeli przed 21 stycznia powstanie przystępowało do wojny bez podstawy, bez bazy wojennej dla swych operacji, teraz mogło ją wytworzyć i należycie wyzyskać wojennie części kraju, opuszczone przez nieprzyjaciela. Niechybnie wymagało to szybkiego działania, gdyż żmu­dna i długotrwała z natury rzeczy praca organizatorska była w tym wypadku główną częścią operacji, istotą nawet zada­nia wojennego, które stanęło teraz przed powstaniem. Ale i pod tym względem Polacy wygrali sporo. Nakazana kon­centracja wymagałaby czasu pewnego nawet w porze zu­pełnego spokoju. Teraz, gdy przy przerwaniu telegrafu po­sługiwano się konnymi posłańcami, już sam sposób komuni­kacji przedłużał czas wolny od działań wojennych. Ale w dodatku sami posłańcy nie byli pewni. Raz po raz sztafeta nie dochodziła do miejsca przeznaczenia, raz po raz rozkaz czy raport trafiał w ręce powstańców. Noc w tych warun­kach w kraju lesistym i mało zaludnionym odpadała zupeł­nie dla służby łączności. I oto czas, rzecz bardzo droga w każ­dej wojnie, najdroższa jednak w tym wypadku dla powsta­nia − czas, tak dla strony polskiej potrzebny, został przez nią wygrany. Zaledwie po dziesięciu, w niektórych miejscach czternastu, nawet dziewiętnastu dniach, skoncentrowane już oddziały armii rosyjskiej, wziąwszy inicjatywę w swe ręce, rozpoczęły zaczepną z powstaniem walkę.

Niestety, po stronie polskiej nie dość jasno rozumiano swe położenie. Jedni śnili o bohaterskich bojach, prowadzonych dla obrony honoru wojennego powstania, bojach krwawych, wrażających się w serca ludzkie ogromem hekatomby, zło­żonej na ołtarzu ojczyzny. Inni marzyli o szybkich sukcesach organizacyjnych wśród ludu, masowo, tysiącami przypływają­cego do szeregów ochotniczych. Przygotowań do żmudnej, powolnej pracy dla zorganizowania podstawy wojennej nie czyniono w ogóle wcale. I oto na proste zorientowanie się w sy­tuacji stracono ogromną cześć tak ciężko wygranego czasu.

Gdy oddziały polskie, odparte od szturmowanych miaste­czek, albo nawet na pół rozproszone po porażce, znalazły się w zacisznych ustroniach na odpoczynku chwilowym, pano­wał wśród nich z góry do dołu powszechny zamęt i nie­pewność, co czynić dalej należy. Zewsząd słano gońców do wodzów z tym męczącym pytaniem.

Lecz gdzie było ich szukać? O [Walentym] Lewandowskim na Podla­siu nie wiedziano nic w przeciągu kilku dni. [Kazimierz] Błaszczyński (Bończa) w Płockim zniknął. [Zygmunt] Padlewski zaś nieprędko zdążył ująć w swe ręce ster sprawy. [Marian] Langiewicz, wyparty z Szydłowca, wyznaczonego przezeń jako punkt koncentracji po nocy 22 stycznia, musiał znowu szukać łączności ze swymi rozsypanymi oddziałami. Każdy był pozostawiony swemu losowi, swej myśli samotnej, najczęściej smutnej, nieledwie rozpacznej.

Pędziły więc gońce do Warszawy, do Rządu Centralnego. Lecz tam tym mniej znaleźć można było otuchy, rady i wska­zówki. Starsi wyemigrowali pod Płock w oczekiwaniu tryum­falnego wejścia do czasowej stolicy Polski, odzyskanej po krwawym boju. Młodsi, nie mając wśród siebie fachowej siły, służyć mogli jedynie jaką taką pomocą materialną, o kierownictwo zaś sprawami wojny nawet nie kusili się wcale. A czas, drogi czas uchodził bezpowrotnie! Marnowano go nieproduktywnie, dając zarazem początek późniejszemu przekleństwu wojny: autonomii, a raczej zupełnej niezależ­ności operacyjnej każdego z poszczególnych dowódców mniejszego czy większego oddziału.

Bitwa, wydana przez powstanie w nocy 22 stycznia, dała rezultat, przez samych powstańców nieoczekiwany; okazała się bowiem niezwykle skuteczną demonstracją wojenną. Nie demonstracja taka była jednak celem stoczonej walki, tylko bój stanowczy i zwycięstwo. Rozbieżność zaś między celem zamierzonym a rezultatem, który osiągnięto, sprawiła wła­śnie, że przy braku jednej woli i myśli kierowniczej nie skorzystano z osiągniętych wyników w całej pełni i nie oparto na nich dalszej celowej walki o inicjatywę wojenną i przewagę strategiczną powstania”.

 

Piłsudski jako historyk powstania styczniowego

 Stanisław Cat-Mackiewicz w książce pt. Klucz do Piłsudskiego pisał: Piłsudski kochał to powstanie [...] było to życie jego, największe przywiązanie i największa miłość [...] widział swą ojczyznę, pojmował miłość do Polski, właśnie przez widok tych rozpaczliwych, bohaterskich bojów 1863 roku. Istotnie tak było. Marszałek był wychowany w klimacie postyczniowych represji i domowym kulcie weteranów powstania 1863 roku, w oparciu o jego doświadczenia snuł wizje nadchodzącej walki zbrojnej. W styczniu 1903 roku na łamach pisma „Promień” po raz pierwszy wypowiedział się publicznie na temat powstania styczniowego. Od tej pory ten temat był obecny w jego wystąpieniach oraz drukowanych pracach. Piłsudski porównywał powstanie do rewolucji 1905 roku i konstatował, że obydwa zrywy najintensywniej rozwijały się w południowych rejonach Królestwa Polskiego. Działo się tak ze względu na pomoc płynącą z Galicji, zarówno w 1863 roku, jak i 40 lat później. Dlatego Piłsudski chciał organizować polskie wojsko u boku Austrii, które w odpowiednim momencie wejdzie do Kongresówki i wywoła ogólnonarodowe powstanie. Nie udało się to; rozżalony komendant uznał, że przyczyną była obojętność społeczeństwa oraz dominujący w świadomości nurt pracy pozytywistycznej. Potępiał geszefciarzy za trzy grosze dziennie, którzy są zdolni do najsmrodliwszych sprzedaży i siebie, i polskich interesów, i polskiej samodzielności – każdemu kto płaci. W wolnej Polsce na każdym kroku podkreślał szacunek i podziw dla weteranów 1863 roku. Porównywał ich do legionistów, którzy wkraczali z nim do Kongresówki. I jedni, i drudzy byli skazani na niepowodzenie, choć marszałek przyznawał że jego strzelcy mieli o wiele więcej szczęścia i wywalczyli wolną Polskę.

Spośród kilkunastu prac Piłsudskiego na temat powstania styczniowego wyróżnia się książeczka pt. 22 stycznia 1863 roku, wydana przez Wielkopolską Księgarnię Narodową Karola Rzepeckiego w Poznaniu w 1914 roku. Stanowiła pierwszy tom serii „Boje Polskie”, redagowanej przez Mariana Kukiela. Seria ta miała w popularny sposób przybliżać dzieje polskiej wojskowości, ale też przygotowywać społeczeństwo do zbliżającej się walki zbrojnej. Nieprzypadkowo pierwszym tomem z serii była praca Piłsudskiego. Przyszły marszałek analizował przygotowania, a zwłaszcza przebieg pierwszego starcia powstania styczniowego. Dostrzegł fiasko powstańczych planów, ale wbrew utartym poglądom dostrzegał także pozytywne aspekty insurekcyjnej nocy: bój został przegrany, ale została wykonana demonstracja zbrojna; efektem tego zwinięcie wielu rosyjskich garnizonów i zajęcie przez powstańców sporych połaci kraju.



Kalendarium

24 marca 1603: Zmarła królowa Anglii Elżbieta I

Bieżący numer

08 marzec 2023
nr 3 (764)

Prenumerata  | Reklama  | Kontakt

Zamknij X

Błąd wczytywania.

Zamknij X