Gospodarka wojenna XX wiek
PIASTOWIE, CHRZEST POLSKI I POCZ�TKI PA�STWA POLSKIEGO
Historia Polski i Brazylii
Polub nas na Facebook'u
ekiosk.pl

Mówią Wieki 11/2024

tylko
8.50 zł

DOSTʘPNE NA:
Win, iPad, Android

pobierz obrazy

Od Aten do Auschwitz. Rozważania nad kondycją historii

Christian Meier

Christian Meier, autor opublikowanego zbioru wykładów „Od Aten do Auschwitz. Rozważania nad kondycją historii” jest osobą praktycznie nieznaną szerszemu ogółowi między Odrą, a Wisłą. Do czasu wydania powyższej pracy polski czytelnik miał szansę dopiero zapoznać się jedynie z jego „Powstaniem polityczności u Greków” (Fundacja Świętego Mikołaja. Redakcja „Teologii Politycznej”, 2012). A jest to jeden z najbardziej utytułowanych historyków niemieckich, jeśli nie nestorem tej grupy badawczej – co wymaga przywołanie jego losów, choćby w jednym akapicie.


Opis:

Ów historyk urodził się w 1929 r. w niemieckim Stolp (dzisiejszym Słupsku) jako syn farmera. Studiował od 1948 r. historię, filologię klasyczną i prawo rzymskie w Hamburgu, a później obronił doktorat w Heidelbergu oraz habilitację w 1963 we Frankfurcie. Następnie wykładał we Fryburgu Bryzgowijskim, Bazylei (dwukrotnie), Kolonii, Bochum i Monachium, specjalizując się w „dziejach starożytnych, ze szczególnym uwzględnieniem historii społecznej i gospodarczej”. Meier był w latach 1980-1988 prezesem Stowarzyszenia Historyków Niemiec (Verbandes der Historiker Deutschlands) oraz współzałożycielem w Berlińsko-Brandenburskiej Akademii Nauk (Berlin-Brandenburgischen Akademie der Wissenschaften). Ponadto został prezesem Niemieckiej Akademii Języka i Poezji (Deutschen Akademie für Sprache und Dichtung) i członkiem Norweskiej Akademii Nauk. Meier jest jednym z najbardziej znanych historyków niemieckich, zwłaszcza, że pisał swoje prace z myślą o szerokiej publiczności, stając się popularnym autorem, wykraczającym poza grono ekspertów świata antycznego.

Praca „Od Aten do Auschwitz” jest jedną z ostatnich w jego dorobku – pochodzi sprzed jedenastu lat. W zasadzie jest to cykl sześciu wykładów wygłoszonych przez Meiera w semestrze 2000-2001 w Instytucie Kulturoznawstwa w Essen. Myśl przewodnią zdominowały dzieje starożytne, choć autor nie omieszkał poruszyć też kwestii metodologii historii oraz stosunku Niemców do ich przeszłości narodowosocjalistycznej. Pierwszy rozdział jest próbą zastanowienia się nad nieobecnością historii czy może bardziej brakiem orientacji u współczesnych w zawiłościach przeszłości. Dotyczy to również luk historycznej perspektywy w potocznej świadomości zgodnych z frazesami duchowości Wschodu („tu i teraz”) czy po prostu światopoglądowej ignorancji. Oczywiście można tu nawiązać do łacińskiej sentencji „historia magistra vitae est”, ale autor składa to karb obecnego pośpiechu i niesłychanego przyśpieszenia technologicznego. Człowiek Zachodu bombardowany wiadomościami, koncentruje się raczej na pogoni za przyszłością oraz coraz to nowymi zdobyczami głównie o charakterze konsumpcyjnym – zamiast na refleksji nad przyszłością. Trudno nie zgodzić się ze słowami Meiera, że „nic nie jest takie pewne jak paradoksy: należy więc spodziewać się tego co sprzeczne z oczekiwaniami”. Nie powinno to dziwić szczególnie Europejczyków nie przestrzegających starych reguł i nie wyciągających wniosków z błędów przodków, czy wręcz negowania własnych korzeni. Za tym idzie brak samookreślenia się na podstawie historii, nie uświadamiania sobie swego pochodzenia czy nawet definiowania dobra i zła, przy jednoczesnej fetyszyzacji przyszłości w obliczu coraz szybszych przemian.

Drugi i trzeci rozdział są próbą zwrócenia szczególnej uwagi na czasy starożytne dla dziejów Europy (której nazwa nota bene również pochodzi z mitologii dawnych Greków). Autor starał się ukazać jakie są możliwości nauk historycznych i co stanowi formę „propozycji do rozważenia” dla współczesnych. Meier zaakcentował fakt, że starożytni uczestnicy życia publicznego nie mieli pojęcia o niczym innym niż istniejący wówczas porządek polityczny, będący do ich dyspozycji. Rezultatem ich działań było beznamiętna jego erozja (zarówno w przypadku Greków, jak i Rzymian), bez specjalnych wysiłków, bez stanowienia w zamian nowego porządku politycznego. Widoczny kunszt i erudycja wywodu pierwszej części „Od Aten do Auschwitz” to efekt wieloletniego doświadczenia Meiera oraz jego badań nad poczynaniami dwóch przodujących nacji w czasach antycznych.

Czwarty rozdział wykład autor poświęcił formom powstawania historii oraz uczestnictwa w nich ludzi (głównie Europejczyków). Kwestie bycia sprawcą i ofiarą oraz odpowiedzialności za minioną działalność są odczuwane do dnia dzisiejszego – chociażby w nieufności byłych zniewolonych mieszkańców Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej w stosunku do Starego Kontynentu (przy jednoczesnym łaknieniu chińskich komunałów). Rozdział stawia pytania na ile i czy w ogóle Europejczycy ponoszą odpowiedzialność za błędy antenatów, szczególnie w czasach błyskawicznych przemian. Drugą kwestią poddaną dyskusji jest to czy egzystują współcześnie nowatorskie formy dziejopisarstwa. Refleksje Meier zamyka pytaniem o potencjalny kodycyl dla przyszłych pokoleń, żyjących w XXI wieku, a zawierający zalecenia jak i dlaczego powinno się kultywować zajmowanie historią. Do tego momentu nie można mieć większych zastrzeżeń do jego wywodów – szczególnie, gdy pamiętamy o tym, że napisał je jeden z najlepszych znawców meandrów starożytności.

Jednak autor pokusił się o próbę zdefiniowania swego stosunku do kwestii Auschwitz w dziejach Europy – co uczynił poprzez wprowadzenia tytułowej klamry – od Aten do wspomnianego niemieckiego, narodowosocjalistycznego obozu zagłady. Oczywiście Meier nie unika określenia, wydarzeń sprzed siedmiu dekad, rozgrywających się na terenie inkorporowanym do Grossdeutschland, mianem katastrofy moralnej i politycznej, która wyznaczyła koniec – czy aby nie schyłek – odrębności europejskiego pierwiastka w historii. Nośną metaforą jest ograniczenie historycznego gruntu do dwóch miejsc geograficznych, których nazwy zaczynają się na literę A. Podobnym zabiegiem jest zdefiniowanie Auschwitz jako punktu krytycznego dla historii europejskiej jak i światowej. Ten rozdział budzi największe kontrowersje, jako że Meier wypowiada się autorytatywnie, nie będąc specjalistą od historii najnowszej, wykazując przy tym ignorancję świadomą lub nieświadomą, ale typową dla wszystkich powojennych pokoleń historyków niemieckich. Oczywiście Auschwitz pozostaje niezaprzeczalnym symbolem okrucieństwa germańskiego pierwiastka – ale nie można zapomnieć o innych literach alfabetu – jako chociażby o B i ukraińskiej Białej Cerkwi, gdzie mało znanym symbolem niemieckości jest nieudany „pojedynek” Oberstleutnanta Helmutha Groscurtha z SS-Obersturmführerem Augustem Häfnerem o los 90 żydowskich dzieci. Sprawiedliwy z Wehrmachtu zmarł w sowieckiej niewoli po Stalingradzie, zaś oprawca dożył do 1999 roku, spędzając zaledwie siedem lat w więzieniu. Oczywiście można autorowi przypomnieć litery J i S co przekłada się na Jedwabne oraz Selbstreinigungsaktionen (akcje samooczyszczające) – do tej pory nie opisane przez żadnego niemieckiego historyka. Można by prowadzić tę wyliczankę dalej.

Autor ani razu nie wspomniał przy obozach koncentracyjnych o tym, ze były niemieckie oraz wprowadzał częstokroć formę bezosobową opisując koszmar ludobójstwa przygotowanego przez swoich rodaków. Ponadto ograniczył wspomnienie o eksterminacji Polaków jedynie do kręgów inteligencji, wiedząc zapewne o akcji AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion). Meier napisał na s. 141, że Żydzi mieli być przesiedlani do Warthegau (zarezerwowanego przecież dla repatriowanych Volksdeutscherów), a nie dystryktu lubelskiego, gett czy ostatecznie niemieckich obozów zagłady. Oprawcy z Sipo, SD, Orpo i SS nie mordowali dzieci i kobiet żydowskich na okupowanych terenach sowieckich po dwóch miesiącach tylko po pół roku i później (s. 142). Podobnie błędnie określił na s. 149 Otto Ohlendorfa, dowódcę Einsatzgruppe D, której podlegało Sonderkommando 11b (SS-Sturmbannführera Wernera Braunego), a nie „oddział IIb”, co zasugerował Meier. Autor nie wiedział, że esesowcy odprawiali parapogańskie rytuały przesilenia słonecznego, a nie świętowali Boże Narodzenie i nie uczestniczyli w mszach świętych. Cóż czasy eksterminacji wyraźnie sprawiły autorowi sporo kłopotów. Zasadniczo do przekładu książki nie można mieć zastrzeżeń w rozdziałach poświęconych starożytności (wyjątkiem jest nie rozróżnianie między okresem helleńskim, a hellenistycznym). Gorzej wygląda sprawa z nieszczęsnym rozdziałem piątym. Tu widać, że tłumaczka nie poradziła sobie z niemiecką terminologią dotyczącą Szoa. Wprowadziła kilka niefortunnych określeń: Niemcy jako „faszystowskie” (s. 131); a nie „narodowosocjalistyczne”, „czołówkę wojska” (s. 138) – zamiast „dowództwo wojskowe”; Generalną Gubernię – Generalne Gubernatorstwo; Gauleiterzy zarządzali okręgami, a nie dzielnicami; lokalni dyktatorzy to dowódcy policji i SS (wszystko na s. 141); oddziały interwencyjne SS – to oddziały/ grupy operacyjne Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa (s. 142); komendant obozu Auschwitz, a nie Oświęcim (s. 143); anty-bohaterowie książki Browninga należeli do 101. rezerwowego batalionu policji, na którego czele stał dowódca, a nie komendant (s. 145 oraz 155); zaś Vernichtungskrieg przetłumaczyła jako „wojnę totalną”, a nie „wojnę eksterminacyjną” – ta pierwsza rozpoczęła się dopiero w 1943 roku po Stalingradzie.

Autor ograniczył się w swoich wywodach do cytowania rodzimych autorów, a na kartach „Od Aten do Auschwitz” można odnaleźć ledwie kilku nieniemieckich autorów (A. de Tocqueville, E. Hobsbawm, E. Said, W. H. McNeill, H. Spencer, M. Finley, M. Merleau-Ponty, Ch. Browning, R. Aron i I. Kertész). Jego mistrzem okazał się po wielokroć cytowany Jacob Burckhardt, zaś ulubionym pisarzem Wolfgang Goethe. Ten ostatni wybór nie powinien dziwić, ale zabrakło na kartach książki choćby jednego cytatu Heinricha Heinego. I co ciekawe ten pierwszy często okazywał niechęć Żydom na kartach swych dzieł (choćby wykluczając ich ze swego idealnego miasta w „Wilhelmie Meistrze”, czy wietrząc knowania „wszechpotężnego Rothschilda”), podczas gdy drugiego Niemcy z lubością wrzucali do płonących ognisk. Czy to przypadek – można mieć tylko nadzieję że nie. Tak więc zachęcajmy starożytników za „klasykiem” aby zajmowali się dziejami antycznymi, a niemieckich dziejopisarzy Szoa, aby wreszcie opisali losy Einsatztruppe B, odpowiedzialnej za Jedwabne, Radziłów, Wąsosz i inne miejsca inspirowanych przez Niemców „akcji samooczyszczających”.

Hubert Kuberski


dodano: 2013-12-23


Kalendarium

11 grudnia 1994: wojska rosyjskie wkroczyły do Czeczenii, rozpoczynając pierwszą wojnę czeczeńską. Zakończył ją rozejm zawarty 31 sierpnia 1996 roku w Chasawjurcie.

Bieżący numer

13 listopad 2024
nr 11 (785)

Prenumerata  | Reklama  | Kontakt

Zamknij X

Błąd wczytywania.

Zamknij X